poniedziałek, 22 lipca 2013

Men's Paris Fashion Week

Wiem, że od zakończenie męskiego Fashion Weeku minęły 3 tygodnie i że pewnie już wszyscy widzieli kolekcje męskie. Jednak ja chciałam napisać nie o samych kolekcjach (jak zwykle jedne były lepsze inne gorsze) ile o samej imprezie i o moich odczuciach dotyczących mody w jej kontekście.

Po pierwsze. Gdzie zmierza moda męska?
Feminizacja mody męskiej zaczęła się już dobrych kilka lat temu. Mężczyźni w spódnicach nikogo nie dziwili podczas pokazu Ricka Owensa. Jednak w tamtym wypadku, wszystko było utrzymane w gotyckim stylu. Teraz natomiast nie chodzi tylko o fasony, ale i o kolory. Weźmy na przykład pod uwagę kolekcje ALIBELLUS +. Zakochałam się w ich outfitach, ale... Właśnie, raczej w kontekście mojej garderoby niż mojego mężczyzny.


Podobne wrażenie miałam po prezentacji Henrika Vibskova. Mimo że kolekcja była zdecydowanie bardziej męska (no może poza butami na obcasach, w których biedni modele nie byli w stanie stać dłużej niż 5 min) to jednak też można było ją uznać za kolekcję unisex.  Koleżanka, która była ze mną na prezentacji byłaby gotowa kupić co najmniej kilka rzeczy z tej kolekcji dla siebie.



Biorąc pod uwagę, że moda damska staje się coraz bardziej męska, a męska podlega feminizacji nasuwa mi się istotne pytanie. Czy to tylko chwilowy trend, czy może za kilka lat zniknie podział na tygodnie mody męskiej i damskiej, a jedyne różnice w ubraniach będą w rozmiarach? Moda coraz bardziej idzie w kierunku unisex i antyfashion, także może to być nieuniknione.

Po drugie: zoom na blogerów
Od kilku sezonów najważniejsza grupa w świecie mody. Mimo że w prywatnych rozmowach szefowie marketingu nie zostawiają na nich suchej nitki to jednak nie potrafią się bez nich obejść i co rusz zatrudniają do kampanii. Rozumiem siłę Internetu w przypadku zabiegów PR, jednak czy rzeczywiście blogerzy są takimi specjalistami aby oceniać kolekcje na Fashion Weeku. Mam co do tego pewne wątpliwości. 
Nie chce to uogólniać i mówić, że wszyscy posiadacze bloga są głupi i do niczego się nie nadają. Jednak powinniśmy odróżnić umiejętność stworzenia dobrego outfitu dla siebie, a byciem stylistą i posiadania wiedzy o modzie. Czekając na jeden z pokazów w Palais de Tokyo usłyszałam dyskusję dwóch brytyjskich blogerów na temat wprowadzanej właśnie Diane Pernet (jeżeli ktoś z czytających nie zna polecam google). Niestety komentarze nie były w stylu "czytałem jej ostatni artykuł , ale "kim jest ta pani w dziwnym ubraniu". To prawda, że niewiedza nie boli (mam coraz większe wątpliwości , ale czasem lepiej powstrzymać się od tego typu komentarzy. Szczególnie kiedy chcemy uchodzić za specjalistów w dziedzinie mody, a nie znamy najważniejszych dziennikarzy. 
Kolejny problem, którego wielu blogerów nie rozumie to różnica pomiędzy być dobrze, oryginalnie ubranym, a robić z siebie klauna. Muszę przyznać, że podczas ubiegłego FW kilka razy zastanawiałam się czy przypadkiem nie trafiłam do cyrku. Kochani, dziwaczne outfity może zaowocują zdjęciami na blogach nastolatek, ale na pewno nie pozwolą na karierę w Vogue. Pomyślcie o tym przed przygotowaniem kolejnego , który zbliży was bardziej do papugi niż do stylowej osoby. 

Po trzecie: komercjalizacja mody.
Rozumiem - kryzys, szukanie nowych rynków zbytu. Marki luksusowe robią co mogą, żeby utrzymać się na powierzchni. Jednak jest tu pewne "ale". Fashion Week był z założenia imprezą dla specjalistów w dziedzinie mody: dziennikarzy, projektantów fotografów. Niestety z roku na rok proporcje wśród zaproszonych gości się zaburzają i coraz więcej jest "buyerów" (przepraszam za angielski termin, ale kupiec kojarzy mi się lekcjami historii). Zdarzały się pokazy gdzie było ich więcej niż dziennikarzy, a przecież FW to impreza związana ze sztuką a nie sklep. Rozumiem, że są to wymogi rynku, jednak tydzień mody traci dużo ze swojej wyjątkowości i atmosfery.  

Na zakończenie zdjęcie "pani w dziwnym stroju"